Mai, Oli, Alexandrze, Weronice, bo je kocham, bo tak wspaniale piszą, bo po prostu są <33333333
"Utraty"
Cierpienie, objęło całe kruche ciało, po brzegi wypełniło wnętrze. Topiło umysł w ciemnych myślach, zamykało serce i duszę. Wszystkie uczucia, które atakowały ją na każdym kroku, niczym stado dzikich lwów kłębiły się w jej wnętrzu, doprowadzając do granicy, między piekłem, a niebem. Wtedy widziała szkaradne oblicze pana i władcy podziemia, miejsca potępienia grzesznych dusz, białych płaszczy zaplamionych czerwonymi, obszernymi kleksami. Stróża krew. Oraz, jasne, pełne miłości i radości spojrzenie, uśmiech zsyłający z nieba na ziemię ciepłe, słoneczne promienie. Dające życie, sprzyjające wzrostowi dóbr ludzkich, oślepiające grzeszników na pokusy szatana. Na drzewach grał piękną, pełną uczuć i tajemnic muzykę, za pomocą letniego wiatru, który zagłuszyć miał krzyki diabła, niosące za sobą burzę dzikich grzechów.
Gołąb przysiada na parapecie, oblanym uśmiechem mężczyzny, dryfującego swobodnie po bezkresnym niebie. Jego dusza, spowita chmurami dopełnia niebo, mocną barwą błękitu. Kobieta, marszczy nos spoglądając na białe, wdzięczne ptaszysko, stroszące pióra w nieprzenikliwym skwarze.
Wzdycha ciężko ; od jego śmierci minęło już ponad siedem lat, a ona jak dotąd nie nauczyła się żyć bez jego bliskości, dotyku figlarnych dłoni na swoim ciele, czucia jego ciepłego, świeżego oddechu na policzku, karku, skórze tuż nad uchem. Dotyk jego jedwabiście miękkich warg ciągle pieścił jej usta, a kilkudniowy zarost na twarzy drażnił cerę. Zaciska dłonie w pięści i kręci głową, jakby chciała rozproszyć mgłę, która spowiła jej umysł. Błądzi bez celu w gęstych oparach białych aniołów w poszukiwaniu śladowych źródeł światła.Aniołów ? Fałszywych sługów Boga, wysłanników szatana, którzy podstępem rozproszyli chmury, otworzyli złote wrota i wstąpili do niebios pod czystą postacią choć ich serca nadal nasączone były złem.
Kochany, pokonaj to złowrogie grono.
Przegnaj ich z Królestwa Niebieskiego, zaprowadź na nowo harmonię.
Oddziel piekło od nieba.
Demony ześlij do głębokiej czeluści.
Głowa opada na prawe ramię, a blond loki owijają się wokół jej szyi, pieszcząc płatek ucha i jedwabiście gładką, skórę policzka. Unosi ku górze, swoją chudą dłoń i dotyka dwoma palcami, dolnej wargi. Zacieśla uścisk, wydymając niższą stronę ust, a zwężając boki. Słyszy jak frontowe drzwi powoli się otwierają, nie odwraca jednak głowy, by zlokalizować wzrokiem przybysza ; zastyga w bezruchu.
-Ludmiła, siedzisz tu od wczoraj ?
Cisza, krzykiem karze. Przykłada drżące dłonie do uszu i spuszcza głowę, pozwalając, by jej wygasła twarz została ukryta pod jasną pokrywą, miękkich włosów. Słyszy jak po jej głowie wędruje przeciągły pisk, nie znający końca ani początku.
Ktoś odciąga jej dłonie od twarzy i ciągnie ku powierzchni, mroczna fala krzyku uderza w nią z zabójczą siłą, odrzuca kilka metrów w tył ; piszczy, szarpie, traci władzę nad nogami i rękami, palący ból w gardle, spowodowany brakiem tlenu rozsadza klatkę piersiową bolesnymi płomieniami, które tliły się wewnątrz, rozeźlone zbędnym głosem. Powoli opada na samo dno, bezdennej czeluści. Długie pasma, włosów wzbijają się w powietrze i opadają, kiedy silniejszy prąd przepływa obok.
-Ludmiła, uspokój się ! To tylko złudzenie !
Ktoś szarpie ją za rękę, nadaremnie próbuje pokonać opór wody. Los śmieje jej się w twarz, a przeznaczenie skuwa ciężkimi łańcuchami, które tylko przyspieszały jej wędrówkę do źródła grzechu. Bezwładnie opada ku dołowi, ku nicości, jej puste - pozbawione nadziei ciało, poddaje się gwałtownym ruchom wody. Nieoczekiwanie ; ciepły dotyk na ramieniu skłania ją do zmienienia pozycji. Wykonuje płynny ruch rękami, rozgarniając zielone wodorosty. Otwiera oczy, wytężając wzrok stara się dostrzec właściciela delikatnej dłoni. Jasne światło, dochodzące z niewiadomego punktu rzuca jasny promień na otaczający krajobraz, jego uśmiech. Otwiera usta w krzyku, który w zaistniałych okolicznościach jest tylko bąbelkami, pękającymi pod ciężarem brudnej cieczy. Jestem w niebie.
Wyciąga chudą, chłodną dłoń w jego stronę, uporczywie starając się złapać, choćby skrawek jego ubrania, upewnić się, że widok stojący przed jej oczami nie jest kolejną iluzją, wytworzoną przez jej nadpaloną świadomość.
Dostrzega jak jej klatka piersiowa, płonie oślepiającym blaskiem. Przez kilka krótkich sekund, a może godzin ? Przygląda się jasnej kuli światła, wirującej szybko nad jej ciałem. Dusza ?
Przenosi wzrok z powrotem, na jego promienną twarz. Stęskniona, spragniona jego obecności, dotyku, głosu, odpycha się nogami od dna. Stara się, by jej ruchy były lekkie i płynne, co nie było łatwe biorąc pod uwagę fakt, że jej płuca natychmiastowo domagają się niezbędnej dawki tlenu. Jego twarz wydaje się być coraz bardziej odległa, co tylko motywowało ją do dalszego wysiłku. Z impetem wynurza ciało ponad taflę wody, łapczywie biorąc kolejne oddechy. Widzi jak złota kula, wnika w nią gwałtownie rozświetlając jasną strugą, obszar będący w zasięgu jej wzroku. Jego twarz...znika, wtapia się w w niebo, zostaje skryta za chmurami.
-Nie ! - Wierzga nogami i rękami rozchlapując zimne krople na wszystkie strony. - Oddaj mi go ! - Słone łzy płyną po zmarzniętych, zaczerwienionych policzkach. Furia, po brzegi wypełnia jej ciało rozpychając wnętrze, by euforia zagórowała.
-Leon ! - Krzyczy, rozpaczliwie, nawołuje ukochanego w nadziei, że ją usłyszy i przybędzie, wybawić ją od płachty samotności.
Czeka, wypatruje jego kasztanowych włosów i promiennego uśmiechu, który rozproszył, by cienie bólu, cierpienia, tęsknoty, które razem tworzyły punkt kulminacyjny jej najgorszych koszmarów, w których zmuszona była toczyć walkę ze wszystkimi wcieleniami zła. Jednak on nie zjawił się, nie próbował nawet jej pomóc, poprowadzić do wyjścia z tej pułapki na dusze. Dlaczego tutaj trafiła ? Przecież żyła, dlaczego więc znajdowała się w miejscu, w którym dusze ulegają potępieniu w morzu niespełnionych marzeń.
Otwiera oczy i gwałtownie podnosi się do pozycji siedzącej. Wodzi wzrokiem po pomieszczeniu.
-Gdzie ja jestem ?
-W szpitalu. - Zwraca głowę w kierunku, z którego dochodził głos.
-Co się stało, Marco ? - pyta chwytając w palce pasmo blond włosów i zakładając je za lewe ucho. Chłopak mierzwi dłonią swoje, gęste, czarne włosy i wzdycha ciężko. - Marco !
-Przedawkowałaś leki. - Ugina się pod ciężarem wyznania mężczyzny. - Kiedy do Ciebie przyszedłem i się odezwałem, zaczęłaś krzyczeć. Majaczyłaś coś o wodzie i... i ....Leonie.
-Musiałam włożyć tabletki do złego opakowania, przez to zażyłam nieodpowiednie dawki. Marco, ja nie jestem szalona, ja nie chciałam się zabić. Obiecałam mu, że udźwignę to brzemię i nie ugnę się pod jego wagą. Mam zamiar dotrzymać obietnicy - mówi, przykładając dłonie do serca, starając się utwierdzić przyjaciela w szczerości jej słów, które uporczywie cisnęły się na usta. Meksykanin kiwa głową i przykrywa jej dłoń swoją.
-Wierzę Ci. Przez siedem lat dawałaś sobie radę, Ludmiła jesteś krucha, a pomimo tych wszystkich rozterek, które na Ciebie napierały nie pękłaś. Jedyne czego chce, czego chce Francesca i inni to na nowo zobaczyć twój uśmiech, jak uczestniczysz w swoim życiu, a nie patrzysz jak biegnie obok. Nie bój się, wejdź w ten wir, daj się porwać on jest twój i to on zadecyduje o twoim losie. - Uśmiecha się, delikatnie, ledwo zauważalnie, jakby jeden mały promień, przebił się prze gęstą zasłonę chmur. To jednak mu wystarczyło, nie oczekiwał złotych gór, że zaraz wstanie na nogi i zamknie ten bolesny rozdział w swoim życiu. Pomimo intencji to nigdy nie nastąpi, te kilka kartek na zawsze pozostaną w otwartej dla każdego księdze. Ich wspólne wspomnienia do końca będą ją nękać, wirując wokół niej niczym nadpalone strzępki jej świata, unoszone przez ciepły wiatr.
-Marco. - Unosi głowę i spogląda głęboko w jej oczy, oblane zasłoną, wiecznego cierpienia. - Dziękuję, że jesteś, że jesteście - poprawia naciągając kołdrę na klatkę piersiową.
-Od tego ma się przyjaciół. Będziemy przy Tobie nie zależnie od tego w jakie bagno, postanowisz wejść. - W jej sercu zapala się mały płomyk nadziei. Może jednak ma szansę na normalne życie ?
-Nie wiem, co bym bez was zrobiła. Gdyby nie dobroć waszych serc, już dawno straciłabym te ostatki sił, które co dzień starały się utrzymać mnie przy życiu, a w ostojach nocy ładowały baterie, ale to wy wykrzesaliście te drobne cząstki z mojego wnętrza. Po jego śmierci, nie wiedziałam nawet, że je mam. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nie widziałam szansy na życie bez jego rąk, które zaparcie prowadziły mnie po krętych ścieżkach losu, podnosiły, gdy upadałam. Jednak to jest możliwe. Otworzyliście mi oczy na nowe nadzieje, marzenia i szanse. Teraz wiem, że ja nadal żyje, a jego dusza krąży w pobliżu, spoglądając na mnie, pilnując mnie i czuwając. - Ludmiła stara się wyrazić wszystkie emocje, które pęcznieją w jej ciele, w miarę możliwości tłumaczyła swoje uczucia względem ich głębokiej przyjaźni, ale nie była w stanie poruszyć ciężkiej skały zawodu, która stanęła przed nią w bezkresnym oceanie. Bolało ją, że Leon, nie przybył z pomocą, kiedy tak bardzo potrzebowała jego bliskości i ciepłych słów otuchy.
-Twoje słowa znaczą dla mnie bardzo wiele. Teraz wiem, co czujesz. Jak radzisz sobie z lawiną, która Cię przysypała. - Z Marco przyjaźni się od dnia śmierci Leona, kiedy uspokajał jej skołatane nerwy, pilnował by nie zrobiła sobie krzywdy, gdy dostała gwałtownych ataków euforii. Nigdy nie ukrywała, że Meksykanin jest bliski jej sercu, że jego obecność w jej żuciu jest dla niej znacząca. Potrafił jak nikt inny uporządkować wszystkie emocje, które górowały nad jej ciałem pomiędzy kolejnymi, niespodziewanymi atakami paniki. One spoczywały w chaosie, a Ludmiła tylko dorzucała do ognia. Marco działał wtedy impulsywnie, ale skutecznie. Jego krzyki nieraz, nie dwa przywróciły jej wędrującą po równinie, duszę z powrotem na ziemię.
-Gdzie, Francesca ? - pyta, postanawiając zmienić temat. Wiedziała, że para niechętnie rozstawała się ze sobą na dłuższy czas.
-Z Carmen. - Blondynka zamiera z bezruchu. Jej dłonie opadają na białą pościel z urojonym szelestem. W jej głowie, myśli mieszają się ze sobą, tworząc niespotykaną mieszankę silnych odczuć i emocji.
-Jak długo byłam nieprzytomna ? - Stara się uporać z zaistniałym szokiem, który wypuścił w jej umyśle różne pędy, tworząc sporych rozmiarów gęstwinę, w której zmuszona była błądzić.
-Pięć miesięcy - wycedza przez zaciśnięte usta, mężczyzna. Ludmiła opada na poduszki i przykłada zwinięte w pięści, dłonie do skroni. Nie przypuszczała, że jej niefunkcjonalność trwała aż tyle dni. - Mała, ma cztery. Francesca, chciała poczekać z chrzcinami aż odzyskasz świadomość, żebyś mogła zostać Matką Chrzestną. Tak jak planowałyście.
-Przepraszam, Marco. Wracaj do Francesci i córki. Ja muszę to przemyśleć, poukładać, sama - mówi zaciskając dłonie na metalowych oparciach, szpitalnego łóżka.
-Jesteś pewna ? Mogę zostać, albo kogoś sprowadzić.
-Sama. - Kładzie nacisk na wypowiedziane słowo. Mężczyzna powoli podnosi się z miejsca i kieruje w stronę w drzwi. Nim opuści pomieszczenie, zatrzymuje się w progu i zwraca głowę w jej kierunku. Patrzy na nią wzrokiem pełnym bólu, cierpienia, rozprzestrzeniającym czarną mgłę na pełen koloru świat. Kiwa głową z dezaprobatą i wychodzi zgarniając z czarnego wieszaka, kurtkę.
Gołąb przysiada na parapecie, oblanym uśmiechem mężczyzny, dryfującego swobodnie po bezkresnym niebie. Jego dusza, spowita chmurami dopełnia niebo, mocną barwą błękitu. Kobieta, marszczy nos spoglądając na białe, wdzięczne ptaszysko, stroszące pióra w nieprzenikliwym skwarze.
Wzdycha ciężko ; od jego śmierci minęło już ponad siedem lat, a ona jak dotąd nie nauczyła się żyć bez jego bliskości, dotyku figlarnych dłoni na swoim ciele, czucia jego ciepłego, świeżego oddechu na policzku, karku, skórze tuż nad uchem. Dotyk jego jedwabiście miękkich warg ciągle pieścił jej usta, a kilkudniowy zarost na twarzy drażnił cerę. Zaciska dłonie w pięści i kręci głową, jakby chciała rozproszyć mgłę, która spowiła jej umysł. Błądzi bez celu w gęstych oparach białych aniołów w poszukiwaniu śladowych źródeł światła.
Kochany, pokonaj to złowrogie grono.
Przegnaj ich z Królestwa Niebieskiego, zaprowadź na nowo harmonię.
Oddziel piekło od nieba.
Demony ześlij do głębokiej czeluści.
Głowa opada na prawe ramię, a blond loki owijają się wokół jej szyi, pieszcząc płatek ucha i jedwabiście gładką, skórę policzka. Unosi ku górze, swoją chudą dłoń i dotyka dwoma palcami, dolnej wargi. Zacieśla uścisk, wydymając niższą stronę ust, a zwężając boki. Słyszy jak frontowe drzwi powoli się otwierają, nie odwraca jednak głowy, by zlokalizować wzrokiem przybysza ; zastyga w bezruchu.
-Ludmiła, siedzisz tu od wczoraj ?
Cisza, krzykiem karze. Przykłada drżące dłonie do uszu i spuszcza głowę, pozwalając, by jej wygasła twarz została ukryta pod jasną pokrywą, miękkich włosów. Słyszy jak po jej głowie wędruje przeciągły pisk, nie znający końca ani początku.
Ktoś odciąga jej dłonie od twarzy i ciągnie ku powierzchni, mroczna fala krzyku uderza w nią z zabójczą siłą, odrzuca kilka metrów w tył ; piszczy, szarpie, traci władzę nad nogami i rękami, palący ból w gardle, spowodowany brakiem tlenu rozsadza klatkę piersiową bolesnymi płomieniami, które tliły się wewnątrz, rozeźlone zbędnym głosem. Powoli opada na samo dno, bezdennej czeluści. Długie pasma, włosów wzbijają się w powietrze i opadają, kiedy silniejszy prąd przepływa obok.
-Ludmiła, uspokój się ! To tylko złudzenie !
Ktoś szarpie ją za rękę, nadaremnie próbuje pokonać opór wody. Los śmieje jej się w twarz, a przeznaczenie skuwa ciężkimi łańcuchami, które tylko przyspieszały jej wędrówkę do źródła grzechu. Bezwładnie opada ku dołowi, ku nicości, jej puste - pozbawione nadziei ciało, poddaje się gwałtownym ruchom wody. Nieoczekiwanie ; ciepły dotyk na ramieniu skłania ją do zmienienia pozycji. Wykonuje płynny ruch rękami, rozgarniając zielone wodorosty. Otwiera oczy, wytężając wzrok stara się dostrzec właściciela delikatnej dłoni. Jasne światło, dochodzące z niewiadomego punktu rzuca jasny promień na otaczający krajobraz, jego uśmiech. Otwiera usta w krzyku, który w zaistniałych okolicznościach jest tylko bąbelkami, pękającymi pod ciężarem brudnej cieczy. Jestem w niebie.
Wyciąga chudą, chłodną dłoń w jego stronę, uporczywie starając się złapać, choćby skrawek jego ubrania, upewnić się, że widok stojący przed jej oczami nie jest kolejną iluzją, wytworzoną przez jej nadpaloną świadomość.
Dostrzega jak jej klatka piersiowa, płonie oślepiającym blaskiem. Przez kilka krótkich sekund, a może godzin ? Przygląda się jasnej kuli światła, wirującej szybko nad jej ciałem. Dusza ?
Przenosi wzrok z powrotem, na jego promienną twarz. Stęskniona, spragniona jego obecności, dotyku, głosu, odpycha się nogami od dna. Stara się, by jej ruchy były lekkie i płynne, co nie było łatwe biorąc pod uwagę fakt, że jej płuca natychmiastowo domagają się niezbędnej dawki tlenu. Jego twarz wydaje się być coraz bardziej odległa, co tylko motywowało ją do dalszego wysiłku. Z impetem wynurza ciało ponad taflę wody, łapczywie biorąc kolejne oddechy. Widzi jak złota kula, wnika w nią gwałtownie rozświetlając jasną strugą, obszar będący w zasięgu jej wzroku. Jego twarz...znika, wtapia się w w niebo, zostaje skryta za chmurami.
-Nie ! - Wierzga nogami i rękami rozchlapując zimne krople na wszystkie strony. - Oddaj mi go ! - Słone łzy płyną po zmarzniętych, zaczerwienionych policzkach. Furia, po brzegi wypełnia jej ciało rozpychając wnętrze, by euforia zagórowała.
-Leon ! - Krzyczy, rozpaczliwie, nawołuje ukochanego w nadziei, że ją usłyszy i przybędzie, wybawić ją od płachty samotności.
Czeka, wypatruje jego kasztanowych włosów i promiennego uśmiechu, który rozproszył, by cienie bólu, cierpienia, tęsknoty, które razem tworzyły punkt kulminacyjny jej najgorszych koszmarów, w których zmuszona była toczyć walkę ze wszystkimi wcieleniami zła. Jednak on nie zjawił się, nie próbował nawet jej pomóc, poprowadzić do wyjścia z tej pułapki na dusze. Dlaczego tutaj trafiła ? Przecież żyła, dlaczego więc znajdowała się w miejscu, w którym dusze ulegają potępieniu w morzu niespełnionych marzeń.
Otwiera oczy i gwałtownie podnosi się do pozycji siedzącej. Wodzi wzrokiem po pomieszczeniu.
-Gdzie ja jestem ?
-W szpitalu. - Zwraca głowę w kierunku, z którego dochodził głos.
-Co się stało, Marco ? - pyta chwytając w palce pasmo blond włosów i zakładając je za lewe ucho. Chłopak mierzwi dłonią swoje, gęste, czarne włosy i wzdycha ciężko. - Marco !
-Przedawkowałaś leki. - Ugina się pod ciężarem wyznania mężczyzny. - Kiedy do Ciebie przyszedłem i się odezwałem, zaczęłaś krzyczeć. Majaczyłaś coś o wodzie i... i ....Leonie.
-Musiałam włożyć tabletki do złego opakowania, przez to zażyłam nieodpowiednie dawki. Marco, ja nie jestem szalona, ja nie chciałam się zabić. Obiecałam mu, że udźwignę to brzemię i nie ugnę się pod jego wagą. Mam zamiar dotrzymać obietnicy - mówi, przykładając dłonie do serca, starając się utwierdzić przyjaciela w szczerości jej słów, które uporczywie cisnęły się na usta. Meksykanin kiwa głową i przykrywa jej dłoń swoją.
-Wierzę Ci. Przez siedem lat dawałaś sobie radę, Ludmiła jesteś krucha, a pomimo tych wszystkich rozterek, które na Ciebie napierały nie pękłaś. Jedyne czego chce, czego chce Francesca i inni to na nowo zobaczyć twój uśmiech, jak uczestniczysz w swoim życiu, a nie patrzysz jak biegnie obok. Nie bój się, wejdź w ten wir, daj się porwać on jest twój i to on zadecyduje o twoim losie. - Uśmiecha się, delikatnie, ledwo zauważalnie, jakby jeden mały promień, przebił się prze gęstą zasłonę chmur. To jednak mu wystarczyło, nie oczekiwał złotych gór, że zaraz wstanie na nogi i zamknie ten bolesny rozdział w swoim życiu. Pomimo intencji to nigdy nie nastąpi, te kilka kartek na zawsze pozostaną w otwartej dla każdego księdze. Ich wspólne wspomnienia do końca będą ją nękać, wirując wokół niej niczym nadpalone strzępki jej świata, unoszone przez ciepły wiatr.
-Marco. - Unosi głowę i spogląda głęboko w jej oczy, oblane zasłoną, wiecznego cierpienia. - Dziękuję, że jesteś, że jesteście - poprawia naciągając kołdrę na klatkę piersiową.
-Od tego ma się przyjaciół. Będziemy przy Tobie nie zależnie od tego w jakie bagno, postanowisz wejść. - W jej sercu zapala się mały płomyk nadziei. Może jednak ma szansę na normalne życie ?
-Nie wiem, co bym bez was zrobiła. Gdyby nie dobroć waszych serc, już dawno straciłabym te ostatki sił, które co dzień starały się utrzymać mnie przy życiu, a w ostojach nocy ładowały baterie, ale to wy wykrzesaliście te drobne cząstki z mojego wnętrza. Po jego śmierci, nie wiedziałam nawet, że je mam. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nie widziałam szansy na życie bez jego rąk, które zaparcie prowadziły mnie po krętych ścieżkach losu, podnosiły, gdy upadałam. Jednak to jest możliwe. Otworzyliście mi oczy na nowe nadzieje, marzenia i szanse. Teraz wiem, że ja nadal żyje, a jego dusza krąży w pobliżu, spoglądając na mnie, pilnując mnie i czuwając. - Ludmiła stara się wyrazić wszystkie emocje, które pęcznieją w jej ciele, w miarę możliwości tłumaczyła swoje uczucia względem ich głębokiej przyjaźni, ale nie była w stanie poruszyć ciężkiej skały zawodu, która stanęła przed nią w bezkresnym oceanie. Bolało ją, że Leon, nie przybył z pomocą, kiedy tak bardzo potrzebowała jego bliskości i ciepłych słów otuchy.
-Twoje słowa znaczą dla mnie bardzo wiele. Teraz wiem, co czujesz. Jak radzisz sobie z lawiną, która Cię przysypała. - Z Marco przyjaźni się od dnia śmierci Leona, kiedy uspokajał jej skołatane nerwy, pilnował by nie zrobiła sobie krzywdy, gdy dostała gwałtownych ataków euforii. Nigdy nie ukrywała, że Meksykanin jest bliski jej sercu, że jego obecność w jej żuciu jest dla niej znacząca. Potrafił jak nikt inny uporządkować wszystkie emocje, które górowały nad jej ciałem pomiędzy kolejnymi, niespodziewanymi atakami paniki. One spoczywały w chaosie, a Ludmiła tylko dorzucała do ognia. Marco działał wtedy impulsywnie, ale skutecznie. Jego krzyki nieraz, nie dwa przywróciły jej wędrującą po równinie, duszę z powrotem na ziemię.
-Gdzie, Francesca ? - pyta, postanawiając zmienić temat. Wiedziała, że para niechętnie rozstawała się ze sobą na dłuższy czas.
-Z Carmen. - Blondynka zamiera z bezruchu. Jej dłonie opadają na białą pościel z urojonym szelestem. W jej głowie, myśli mieszają się ze sobą, tworząc niespotykaną mieszankę silnych odczuć i emocji.
-Jak długo byłam nieprzytomna ? - Stara się uporać z zaistniałym szokiem, który wypuścił w jej umyśle różne pędy, tworząc sporych rozmiarów gęstwinę, w której zmuszona była błądzić.
-Pięć miesięcy - wycedza przez zaciśnięte usta, mężczyzna. Ludmiła opada na poduszki i przykłada zwinięte w pięści, dłonie do skroni. Nie przypuszczała, że jej niefunkcjonalność trwała aż tyle dni. - Mała, ma cztery. Francesca, chciała poczekać z chrzcinami aż odzyskasz świadomość, żebyś mogła zostać Matką Chrzestną. Tak jak planowałyście.
-Przepraszam, Marco. Wracaj do Francesci i córki. Ja muszę to przemyśleć, poukładać, sama - mówi zaciskając dłonie na metalowych oparciach, szpitalnego łóżka.
-Jesteś pewna ? Mogę zostać, albo kogoś sprowadzić.
-Sama. - Kładzie nacisk na wypowiedziane słowo. Mężczyzna powoli podnosi się z miejsca i kieruje w stronę w drzwi. Nim opuści pomieszczenie, zatrzymuje się w progu i zwraca głowę w jej kierunku. Patrzy na nią wzrokiem pełnym bólu, cierpienia, rozprzestrzeniającym czarną mgłę na pełen koloru świat. Kiwa głową z dezaprobatą i wychodzi zgarniając z czarnego wieszaka, kurtkę.
***
-Jest cudowna - mówi, podchodząc do łóżeczka z białym baldachimem, który skutecznie zasłaniał drobne ciało dziewczynki, spoczywającej na środku materaca z falbankami, na końcach. Maleństwo, wdało się w matkę. Odziedziczyło po niej urodę, charakterystyczną dla Włochów oraz brązowe, głębokie oczy. Tylko włosy ; bujna czupryna, czarnych włosów, lekko zakręconych na końcach była genem Marco.
-Kropka w kropkę za Tobą. - Ludmiła odgarnia cienki materiał, by lepiej móc przyjrzeć się dziewczynce. Włoszka, zaśmiała się zdrowo i popatrzyła czule na córkę.
-Włosy ma po, Marco. - Zauważa kładąc dłoń na brzuszku Carmen ; gładzi go, delikatnie, z czułością charakterystyczną dla matki.
-To najpiękniejsze, maleństwo pod słońcem. To nie podlega dyskusji. - Blondyna pochyla się delikatnie nad dzieckiem, jej gęste loki opadły na buźkę dziewczynki ; zaśmiała się, a z jej pełnych ust pociekła stróżka śliny. Bez zastanowienia sięgnęła po chusteczkę, spoczywającą na półce obok łóżeczka i starła śladową ilość cieczy z twarzy, maleństwa.
-Muszę się zgodzić, ale wolałam, żeby oczy miała po Marco. Jego są zdecydowanie ładniejsze. - Przelotnie dotyka policzka szatynki. Carmen chwyta jej palec i owija wokół niego swoje krótkie, małe paluszki tworząc ciasną piąstkę.
-Masz piękne oczy. - Kobiety odwracają się gwałtownie. Marco podchodzi do żony i obejmuje ją w talii, opierając podbródek na jej ramieniu.
-Gumowe ucho - kpi, Włoszka zaciskając wolną rękę na skrawku jego koszuli.
-Wcale nie, usłyszałem to przypadkiem. - Muska ustami policzek Francesci i mocniej przyciska ją do siebie.
Ludmiła spogląda na nich ; z zazdrością, bólem w oczach. Kurczy się w sobie, gdy przed oczami staje jej obraz Leona tulącego ją, w nocy, kiedy koszmar po raz kolejny zburzył spokój nocy. Wtedy byłam bezpieczna, a teraz jestem łatwym celem dla demonów.
Włoszka odsuwa się od męża i kładzie kobiecie dłonie na ramionach. Blondynka ciężko wzdycha. Jej dotyk wydaje się zimnym kompresem, który studzi jej rozgrzane, przez wspomnienia upojnych nocy z ukochanym, ciało.
-Wybacz, Lu. Nie pomyślałam...
-Przestań, macie pełne prawo do okazywania sobie miłości. Kochacie się, a poza tym jesteście u siebie. - Mówi uśmiechając się do nich słabo.
-Nakarmię małą. - Francesca podnosi Carmen i wychodzi z nią z pokoju, pozostawiając Ludmiłę sam na sam z Meksykaninem.
-Powiedziałam coś, nie tak ? - pyta rzucając niespokojne spojrzenie, miejscu, w którym sylwetka Włoszki zniknęła za rogiem.
-Nie przejmuj się nią, gwarantuję Ci, że nie uraziłaś jej w żaden sposób. Co się dzieję ?
-Marco, trudno mi zostawić przeszłość za sobą i kroczyć dzielnie dalej, skoro wszystko mi go przypomina. Gdzie nie spojrzę, dostrzegam jego twarz. Niejednokrotnie zdawało mi się, że widzę go pośród tłumu ludzi na przystanku. - Nie zauważyła, że po jej różowym policzku spłynęła jedna, pojedyncza zła, która nie była w stanie zmyć, grubej warstwy bólu i cierpienia, która okrywała każdy centymetr jej ciała. Chłopak ciężko wzdycha i przyciąga ją za ramię do siebie. Ludmiła obejmuje go w pasie i wtula twarz w jego tors, szukając choć śladowej ilości mgły, która otoczyła by jej ciało i dała poczucie bezpieczeństwa. Nie mogła jednak w pełni oddać się temu uczuciu, Marco nigdy nie zdradził by Francesci, a ona nie kochała go w ten sposób, w jej oczach był tylko przyjacielem, mężczyzną będącym poza zasięgiem jej dłoni.
Odsuwa się od niego zahaczając pierścionkiem i kawałek jego koszuli. Zaręczynowym pierścionkiem.
-Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Masz Mnie, Francesce, Carmen i innych. Każdy z nas jest gotów rzucić wszystko i przyjść Ci z pomocą jeśli sytuacja będzie tego wymagać. - Składa ręce na piersi i bierze głęboki oddech. Jej myśli na nowo wędrują w stronę rzeki, której nurt prowadzi ku kaleczącym jej poranione serce, wspomnieniom. Nie rozumiała tych nagłych fali bólu, niespodziewanych przypływów łez, kiedy przez jej głowę - niczym złota strzała przemyka obraz jego bursztynowych oczu, w których zatonąć mogła bez opamiętania. Odszedł z tego świata, ale jej serce zdążyło uchwycić cząstkę ukochanego, która wygodnie zagnieździła się w jej wnętrzu, stanowiąc błogą ostoję w trudnych chwilach. Uciekł od świata, ale nie od niej.
Ludmiła spogląda na nich ; z zazdrością, bólem w oczach. Kurczy się w sobie, gdy przed oczami staje jej obraz Leona tulącego ją, w nocy, kiedy koszmar po raz kolejny zburzył spokój nocy. Wtedy byłam bezpieczna, a teraz jestem łatwym celem dla demonów.
Włoszka odsuwa się od męża i kładzie kobiecie dłonie na ramionach. Blondynka ciężko wzdycha. Jej dotyk wydaje się zimnym kompresem, który studzi jej rozgrzane, przez wspomnienia upojnych nocy z ukochanym, ciało.
-Wybacz, Lu. Nie pomyślałam...
-Przestań, macie pełne prawo do okazywania sobie miłości. Kochacie się, a poza tym jesteście u siebie. - Mówi uśmiechając się do nich słabo.
-Nakarmię małą. - Francesca podnosi Carmen i wychodzi z nią z pokoju, pozostawiając Ludmiłę sam na sam z Meksykaninem.
-Powiedziałam coś, nie tak ? - pyta rzucając niespokojne spojrzenie, miejscu, w którym sylwetka Włoszki zniknęła za rogiem.
-Nie przejmuj się nią, gwarantuję Ci, że nie uraziłaś jej w żaden sposób. Co się dzieję ?
-Marco, trudno mi zostawić przeszłość za sobą i kroczyć dzielnie dalej, skoro wszystko mi go przypomina. Gdzie nie spojrzę, dostrzegam jego twarz. Niejednokrotnie zdawało mi się, że widzę go pośród tłumu ludzi na przystanku. - Nie zauważyła, że po jej różowym policzku spłynęła jedna, pojedyncza zła, która nie była w stanie zmyć, grubej warstwy bólu i cierpienia, która okrywała każdy centymetr jej ciała. Chłopak ciężko wzdycha i przyciąga ją za ramię do siebie. Ludmiła obejmuje go w pasie i wtula twarz w jego tors, szukając choć śladowej ilości mgły, która otoczyła by jej ciało i dała poczucie bezpieczeństwa. Nie mogła jednak w pełni oddać się temu uczuciu, Marco nigdy nie zdradził by Francesci, a ona nie kochała go w ten sposób, w jej oczach był tylko przyjacielem, mężczyzną będącym poza zasięgiem jej dłoni.
Odsuwa się od niego zahaczając pierścionkiem i kawałek jego koszuli. Zaręczynowym pierścionkiem.
-Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Masz Mnie, Francesce, Carmen i innych. Każdy z nas jest gotów rzucić wszystko i przyjść Ci z pomocą jeśli sytuacja będzie tego wymagać. - Składa ręce na piersi i bierze głęboki oddech. Jej myśli na nowo wędrują w stronę rzeki, której nurt prowadzi ku kaleczącym jej poranione serce, wspomnieniom. Nie rozumiała tych nagłych fali bólu, niespodziewanych przypływów łez, kiedy przez jej głowę - niczym złota strzała przemyka obraz jego bursztynowych oczu, w których zatonąć mogła bez opamiętania. Odszedł z tego świata, ale jej serce zdążyło uchwycić cząstkę ukochanego, która wygodnie zagnieździła się w jej wnętrzu, stanowiąc błogą ostoję w trudnych chwilach. Uciekł od świata, ale nie od niej.
***
-Dobrze, Federico, ale co ty tu robisz ? - pyta, spoglądając na niego z nad książki.
-Przyjechałem parę dni temu i postanowiłem złożyć Ci wizytę. Wiesz, był w końcu moim bratem, i mimo, że nie zjawiłem się na jego pogrzebie z przyczyn oczywistych dla nas obojga, to wcale nie znaczy, że postanowiłem o nim zapomnieć. - Czuje, jak na jej policzkach rodzi się czerwień, jak jej organizm powoli wypycha wstyd na wierzch.
-Nie o to pytałam. - Zwraca uwagę na drobny szczegół.
-Tęskniłem...za nami. - Toczy się ku dołowi w zawrotnym tempie, obija się o kamienie. Zatapia palce w wilgotnej glebie, starając się zwieńczyć ten dziki wyścig z przeszłością.
Zaciska usta w niemym grymasie.
-To przeszłość, Federico, nasz krótkotrwały romans, zburzył harmonię mojego życia. Przez niego, poczucie winy wypełniło moje serce trucizną, która doprowadziła do trwałych wyniszczeń i śladów w pamięci. - Stara się, jak tylko może, by naturalne odruchy jej ciała pozostały w dalszym uśpieniu. Nie chciała na nowo rozpoczynać tego snu, z którego nie potrafiła się samodzielnie wybudzić, nie chciała już więcej smakować tej rozkoszy, bo to ona rozpaliła jej ciało, była ogniem, który do życia potrzebował wody, a ona, ziemska kobieta, nie mogła stawać do krwawej wojny z prawami natury, które już niejednokrotnie złamała.
-To nic dla Ciebie nie znaczyło ? Chcesz powiedzieć, że przez te kilka miesięcy, nic do mnie czułaś, że nasze pocałunki i pieszczoty były tylko smakiem nowości, ucieczką od monotonii, którą raczył Cię mój brat ? -pyta. Kocha ją, pragnie zawalczyć.
-Nie - przeczy, przechylając głowę w bok. Przygląda się dokładnie jej twarzy. Szczegóły stają się istotą, tak jak kiedyś. Za czasów, gdy smakowali się wzajemnie, kiedy topili się w morzu miłości, opatulali się szalem pragnienia. Grzali się w płomieniach ryzyka, które nie raz lizały ich rozgrzane do białości ciała, niebezpiecznymi językami.
Widzi jej wygasłe oczy, czuje przestrach. Boi się, że blask jasnej gwiazdy, który skradł niepostrzeżenie, podstępem omijając zbrojnego strażnika i wtopił w jej przymglone oczy, oświetlając je nowym blaskiem, który tli się w ciasnych ramach jej tęczówek rzucając jasny płomień na całą powierzchnię spojówek,jego brat brutalnie zabrał, wydobył te diamenty, które idealnie współgrały z mieniącym się w świetle bladego słońca, bursztynem jej oczu, został jej odebrany i zwrócony pierwotnemu właścicielowi, ojcu wszystkich gwiazd i planet. Księżyc wyrusza w podróż, chcąc wymierzyć sprawiedliwość, szuka zemsty, na nim. Ziemskim, zakochanym chłopaku, zdolny do ruszenia góry, by jego miłość znalazła tę skrzynię skarbów.
-Więc ? Przeczysz, że mój brat od początku był pomyłką ? Przecież, gdyby kochał Cię tak jak marzyłaś, to nie szukałabyś byś uczucia w moich ramionach. Ludmiła, kocham Cię. I wiem, że ty też mnie kochasz. Czuję to... - Od jej ciała bił rozniecony żar, serce szeptało tuż przy jego uchu, błagając o podarowanie odrobiny ciepła, rozpałki, która na nowo nauczy ją kochać. Używać serca, które powoli więdło, usychało... z tęsknoty, rozpaczy, łamało się na pół, a później znowu regenerowało, ale nie było już tak twarde jak kiedyś, teraz krucha porcelana tłukła się, pękała i traciła kolory. Ginęła, wtapiając się w żyły i płynąc wraz z krwią w szaleńczym rytmie...
-Skąd wiesz ? Może nigdy Cię nie kochałam ? Może w moich oczach byłeś tylko nic nie znaczącym kochankiem, który za zadanie miał poszerzać moje doświadczenia, rozciągać oko fantazji ? Skąd wiesz, że byłeś kimś ważnym ? - Boli, bardzo boli. Szczypie, piecze i nakreśla na jego sercu poziome linie, z których regularnie sączy się płyn, wiara wypływa. Wnętrze za moment zostanie puste, a ścianki zwężą się, zabijając organ uczuć, gasząc jego nadzieje. Tamuje krwotok chustką wspomnień.
-Ponieważ twoje oczy zdradzają każde kłamstwo. Podczas tych wszystkich wyznań, biła od nich szczerość. -Podnosi się z fotela, podchodzi do niej, powoli, obserwując jej ciało zaborczym wzrokiem, nie dając jej możliwości ucieczki, zamyka ją w ciasnej klitce swoich błękitnych oczu i otacza namiastką uczucia, której nie umie odrzucić, jego cząstki są zbyt drobne, by w stanie była je dostrzec. Może przyjmiesz resztę ?
Klęka tuż przed nią i delikatnie chwyta jej dłoń, chłonie jej chłód i oddaje swoje ciepło. Przekazuje miłość, wiadrami wlewając ją do jej serca, przywraca mu formę, leczy otwarte rany, tuszuje blizny.
Ona patrzy na niego, tak jak kiedyś. Blask, małej gwiazdki wypływa z cieśnin tęczówek. Raczy ich suchość, wilgotnym deszczem, owiewa ich czerń pigmentami bursztynu, nadając im kolor, dodając uroku, ucząc miłości...na nowo.
Ciepłe wargi, Włocha pieszczą wierzch jej dłoni, przymyka powieki. Drży delikatnie, spragniona smaku czułości, zapomina o zaporach.
Federico, nie widząc oznak sprzeciwu, obejmuje ją w talii i przyciąga do siebie, jej drobne ciało napiera na niego, zanurzają się, wspólnie w miękkich włóknach białego dywanu, opętani naglą falą namiętności, która pieści ciało, nie porywając go do ciemnych odmętów.
W słabym blasku zachodzącego słońca, mężczyzna pieści jej gładką szyję, całuje nieodkryte skrawki skóry tuż przy jej obojczyku. Ona, porażona przez ten prąd, oparzona gorącym płomykiem pragnienia, galopuje z wiatrem w kierunku oazy szczęścia.
Zatapia palce w jego gęstych, brązowych włosach i zaciska kolana na jego biodrach. Czeka, niecierpliwie na jego usta, które wypełnią jej wargi, aż po kąciki podrygując wspólnie w dzikim tańcu. Czuje jak, mężczyzna wędruje palcami w okolicach jej biustu i brzucha, odpinając, złote guziki białej koszuli. Zsuwa ją z ramion blondyny i odrzuca gdzieś w kąt. Jego ręce błądzą, po nagich kawałkach jej skóry, kreśląc poszczególne fragmenty, czerwonymi pręgami.
Ludmiła ma oczy zamknięte, jej miękkie usta to otwierają się, to zamykają od czasu do czasu zmieniając kapryśność pocałunku.
Sięga, drżącymi dłońmi do krańców jego czerwonej bluzki i ściąga mu ją przez głowę. Federico posuwa dłońmi po jej gładkim brzuchu, całując zaborczo jej malinowe usta, czuje unikatowy smak błyszczyku, który tulił jej wargi od zawsze. Przesuwa językiem po dolnej wardze kobiety, zlizując resztki przezroczystego płynu z jej ust. Wsuwa ręce pod jej plecy w poszukiwaniu zapięcia od czarnego, stanika z koronką na brzegach. Już o celu - odpina sprzączkę i patrzy na nią, zauroczony pięknem jej doskonałego ciała.
Ludmiła obejmuje go za szyję i przyciąga do siebie, by wspólnie mogli przeżywać fale dreszczy, okrzyki ekstazy i nawały przyjemności. Federico rozpina srebrny guzik jej dżinsowych rurek, cofa się trochę w tył i chwyta końce nogawek, ciągnie ku sobie, spodnie z łatwością zsuwają się z jej gładkich nóg. Mężczyzna zastaje w bezruchu, podziwiając jej półnagie ciało. Poi się faktem, że tym razem może smakować jej miłości w pełni, nie podziwia już tęczy z daleka, tylko zatapia palce w kolorowych strumieniach, barwiących palce. Już nie musiał dzielić się z jej miłością ze swoim bratem, mógł zagarnąć cały skarb dla siebie, cieszyć się nim w blasku słońca i krysztale księżyca, o świcie i o zmroku, w skwarze lata i chłodzie zimy, zawsze i wszędzie.
-Federico - szepce zaciskając dłoń na kawałku czerwonej bluzki Włocha, którą cały czas trzymała w lewej ręce. Mężczyzna sunie opuszkami od czubków palców u nóg, po łydkach, przez uda do jej piersi. Palcami lewej ręki haczy o koniec koronkowych majtek, powoli ściąga z niej ostatnią część garderoby. Kobieta, odchyla głowę do tyłu i wygina ciało w łuk, czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Włoch pospiesznie ściąga spodnie i bokserki.
Gorące fale zalewają ich ciała, unoszą je na powierzchni wody niosąc ku wyspie spełnienia.
A gorąca łza, wyznacza korytarz na policzku.
Leży w bezruchu u boku mężczyzny, ocierając się o niego swoim ciałem. Czuje jak ten dotyk, rani jej gładką skórę, jak ściera biały pył nietykalności. Powoli wkracza w morze, siarczystej winy, która wypala szczęście, zabija szansę i przyćmiewa nadzieję. Tajemniczy eliksir o prostym składzie wpływa do jej spierzchłych ust, płonie żywym ogniem, specjalnie zatrzymując się w krtani. Blondyna, nie była w stanie wyrażać głośnych protestów, jedyne co jej pozostało to ciche cierpienie, w zaciszu własnej duszy. Szlochy, krzyki, jęki nie wydobywały się poza obręb jej umysłu, a krwiste łzy, nie odważyły się na opuszczenie, ostro zarysowanych granic serca.
Diabeł, zamyka wszystkie drzwi. Pułapka na dusze...
-Wybacz, Leonie. - Słowa atakuje szczerość, topiąc ich znaczenie w Bożym źródle.
Kobieta powoli traci strzępki świadomości usypiana przez płynną kołysankę swojego stróża. Zasypia, szuka szczęścia. Nie musi, przecież jest tuż obok.
Namiętny szept, tuż przy jej uchu ; Kocham Cię
Delikatny szmer, naruszonej ciszy, drgającej na cienkich nitkach winnego milczenia, zagłusza jej odpowiedź ; Ja Ciebie też.
Ale on, wyczulony na szczerość, miłości, słyszy jej głos, który jest jak najcichszy i najpiękniejszy trzepot, motylich skrzydeł.
Pochyla się nad nią, kryjąc jej ciało, przyjemnie ciepłą falą dotyku.
Wystarczyło kilka sekund, by Ludmiła poczuła jak gorące wargi Włocha raczą słodyczą jej usta, jak toczą malinowe, pełne poduszeczki w pyłku rozkoszy, wiecznej czułości.
Blondynka, wbija paznokcie w gładką skórę na jego plecach, racząc twarde płytki, ciepłem krzepkiej krwi, strużką spływającą wzdłuż kręgosłupa.
-Federico, na pewno możemy ? - Sunie dłońmi od linii jego bark, po całych plecach aż do bioder.
-Kochanie, Leon od zawsze pragnął twojego szczęścia. Z pewnością nie ma nic przeciwko naszej miłości, tym bardziej, że trwa od dłuższego czasu. Więc, możemy... - Całuje jej usta, nos, policzki i powieki, pieści dłońmi skórę jej brzucha i zatapia palce w złocistych strumieniach, blond loków.
I tak, wspólnie zatapiają się w kolejnej fali rozkoszy... A on, spogląda na nich, z góry. Umierając po raz drugi, dźgnięty nożem zdrady. - Tęskniłem za tym - szepce, wdychając świeży zapach jej gładkich włosów. ; milczy z głową ułożoną na jego klatce piersiowej, słuchając jak jego serce łapie rytm, w jakim gra ich miłość.
Poczucie winy zakneblowało jej usta, faszerowało umysł, kaleczącymi myślami.
W głowie błagała, swojego anioła, by zdobył jakiś kompres, który ukoi ból, urojonego teraz grzechu. Ilekroć zamknęła oczy, widziała jak szatan spowija jej serce, czarną mgłą, niszcząc, ostatnią już zdrową, nienadpaloną część duszy. Bóg już jej nie przyjmie... - Ludmiła, wszystko w porządku ? - Blondynka, szuka w swojej głowie, odpowiednich słów.
-Czuję się winna, Federico. Czasami myślę, że gdyby nie nasz romans, to Leon wciąż by żył - mówi, wypluwając ze swoich ust, krople trucizny.
-Na prawdę, myślisz, że gdybyś się we mnie wtedy nie zakochała to Leon, nie zachorowałby na raka ? Ludmiła, jego śmierć nie ma nic wspólnego z nami. Ty nigdy, nie zdradziłaś Leona !
-Jak to ? Przecież, spałam z Tobą, to ewidentnie zdrada...
-Nie, bo ty się we mnie zakochałaś. Miłości nie można nazwać zdradą. - Milknie.
Tydzień później :
Jej ciało, bezwładne, odziane w zwiewną, białą sukienkę do kolan, spoczywa, leniwie oddając się kolejnym pieszczotom ze strony, Włocha.
Kilka, nieskazitelnych płatków, samotnej stokrotki błądzi rozpaczliwie, plącząc się w jasnych kosmykach, a ostre kłosy trawy wbijają się w wilgotną skórę na karku.
Mężczyzna, splata ich palce w silnym uścisku i z impetem wpija się w jej słodkie wargi, spijając resztkę soku z malin, który osadził się w kącikach ust. Wsuwa rękę w rozcięcie na plecach i sunie dłonią ku dołowi aż do obrzeża koronkowej bielizny. Ludmiła, wyrwana z amoku, oblana lodowatą wodą, wzrusza się, gwałtownie.
-Nie tutaj. - Odpycha go od siebie ; stanowczo, chroniąc intymności chwili.
Federico, delikatnie przesuwa palcem po skórze, tuż nad kością policzkową, blondyny, zwiedzając najgłębsze obszary jej bursztynowych tęczówek.
-Dobrze. - Przytakuje, muskając ustami opuszki palców, prawej filigranowej dłoni, ukochanej.
Uśmiecha się, promiennie, przyćmiewając słońce.
-Kocham Cię, Federico. - Ujmuje jego twarz w dłonie i mocno całuje, Włocha.
Uwięzieni, w srebrnej tarczy zegara, przeskakują przez sunące wskazówki, chwytając każdą, najmarniejszą sekundę, która wydłuży moment rozkoszy, rozpatrzy nowe czynności, zatrzaśnie drzwi i uwięzi ich w sidłach, szaleńczej miłości, dzikiej namiętności.
-A ja kocham Ciebie, kotku. - Zyskał kilka dodatkowych sekund, zapominając o tym, że wir życia nie ustał, że czas wciąż płynie i to tylko dla nich wszechświat, odnalazł w swoim wnętrzu odrobinę litości i pozwolił na limitowane szczęście. Cały czas liczył minuty. A oni, nieświadomi, brudnych gier, jakie los toczył przeciw nim, korzystali z tego dobra, brodząc w nim po pas. Tańczyli balet na płaskich stopach ani razu nie stając na puentach, zmieniali oczywiste zasady, głuchli na obowiązkowe nakazy.
-Ciekawe jak tam jest. - Zadziera głowę do góry, wbijając spojrzenie w biały puch, sunącej po błękitnym, nienaruszonym bezkresie chmury.
-Skąd, pewność, że tam w ogóle coś jest ? - Po raz kolejny rozmywa marzenia ; cholerny realista.
-Bo powinno - mówi. - Dusze zasługują na kawałek świata, w którym dalej będą nieodłączną cząstką czegoś. -Kpi, bezgłośnie z jej dziecinnego wytłumaczenia.
-Ludmiła, nasza wiara każe nam wierzyć w niebo, anioły, Boga i to, że Jezus zbawił świat, umierając na krzyżu. Ale tak na prawdę jest to tylko przypuszczenie, nikt nigdy nie powie nam co jest, gdy serce zabije po raz ostatni. Może po śmierci nasze dusze do końca istnienia będą zmagać się z największymi obawami, albo zostaną tu na Ziemi, pośród ludzi...
-Lub pójdą do nieba. - Zacięcie walczy o miejsce dla jej stwierdzenia.
Mężczyzna prycha - zirytowany, zatrzymuje słowa w połowie drogi do jej uszu. - Ponad chmurami jest niebo !
-Nie, niebo jest tam, gdzie jesteś ty. Teraz, jestem w niebie. - Wlewa słowa do księgi prawdy. Oczyszcza zanieczyszczoną toń oceanu.
Dwa miesiące później :
-Kocham Cię.
-Przestań, Federico, błagam...
-Teraz przekonam się co jest ponad chmurami.
-Ja już nie chce wiedzieć, nie za taką cenę...
Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii - odszedł. Los ją zniszczył, skruszył jej serce, spalił nadzieję.
Świat zniknął, życie wyrzuciło ją z obiegu.
-Nie ! Nie wolno Ci ! Federico, nie możesz. Nie ty ! - Krzyczy, jęczy, płacze, chwyta go za ramiona i mocno potrząsa. -Róbcie coś ! - Lekarze stoją ze spuszczonymi głowami, zanurzając ją w strumieniu, płytkiego bólu i skruchy. Jedyne co czuli to fałszywe, urojone cierpienie...
-Czas zgonu, 18.42.
-Zróbcie coś ! - Uderza pięściami w metalowe ramy łóżka. Ten ból, jest po prostu zbyt prawdziwy, by w stanie była go znieść. To już nie był uszkodzony nerw, a ten dźwięk w tle to nie uderzenie, to martwe serce i tłuczona miłość.
-Proszę Pani, uprzedzałem Panią, że już za późno, gdyby Pani partner stawił się wcześniej to szczepionka dałaby skutki, ale... Proszę się uspokoić ! - Pielęgniarki chwytają ją za ramiona i odciągają od ciała.
Los zwycięża...znowu.
Zamknięta w dwóch światach, dusza w ciele, a ciało w życiu.
-Tęsknie. - Głucha cisza.
-Cierpię. - Tykanie zegara.
-Kocham Cię. - Chrzęst łamanego serca. Życie nie ma sensu, rodzimy się, cierpimy, umieramy. Zamknięty krąg o jednym torze, jednym kierunku, z wieloma przeszkodami.
SEN ukojeniem... Nie ma jej, zniknęła, los szuka nowej ofiary... może to będziesz właśnie ty ?
Głęboki oddech, delikatny ruch dłońmi - powieki ani drgną. Boi się, że kiedy wpuści pod powieki widok świata, nie ujrzy jego...Przekonania bolą bardziej niż fakty...
Ciepły dotyk na ramieniu ; stęskniony, ale niechciany. Otwiera oczy - przerażona.
-Kochanie... - To on, stoi tam - pod ścianą, skąpany w słabym świetle księżyca.
-Federico, wróć do mnie - błaga, zapalając w szczątkach swojego serca, mały płomyk nadziei.
-Wiesz, że nie mogę. Moja dusza nie potrafiła dłużej grzać mojego ciała. - Ogień gaśnie, woda zamarza, szczęście obumiera.
-Powiedz mi przynajmniej jak tam jest, w niebie ...
-Niebo jest materialne. Rajem dla dusz jest miejsce, które sobie wybiorą, ja wybrałem twoje serce. Tam teraz jestem, koję twój ból wrzącą miłością, Leon mi pomaga. Mamy podobne toki myślenia, on też wybrał Ciebie.
-To takie absurdalne, ale wierzę Ci, Federico. Kocham Cię.
-A ja kocham Ciebie, pamiętaj, ja cały czas tutaj jestem...do zobaczenia...
Jego sylwetka, ostro zarysowana w blasku księżyca, rozmywa się, wtapia w powietrze, którym oddycha.
Jej serce zyskało drugiego władcę, miłość zaowocowała...
-Będziesz tatą, Federico.
Koniec !!!
Dobrnęliście do końca ? Mam nadzieję, że tak.
Wiem, wiem to jest okropne, tragiczne, beznadziejne, bezsensowne. Z mojej strony spodziewajcie się takich okropieństw.
Dobra, dobra dość o moim niezadowoleniu z powyższej pracy.
Jestem Madzia, Madzik, Magdalena...tylko nie Magda, nie cierpię tego :)
Mam 14 lat i nie mam za grosz talentu, ale kocham pisać niezależnie od tego czy mi to wychodzi czy nie.
Meine gg. 51464855
Meine poczta madziacomello@wp.pl
Kochani, muszę uwzględnić, że prace poprzedzające moją, czyli publikacje Alexandry i Weroniki są urzekające. Prawda ?
No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić was na pracę Oli, która pojawi się bodajże 5 września.
Kocham was wszystkich <333
-Więc ? Przeczysz, że mój brat od początku był pomyłką ? Przecież, gdyby kochał Cię tak jak marzyłaś, to nie szukałabyś byś uczucia w moich ramionach. Ludmiła, kocham Cię. I wiem, że ty też mnie kochasz. Czuję to... - Od jej ciała bił rozniecony żar, serce szeptało tuż przy jego uchu, błagając o podarowanie odrobiny ciepła, rozpałki, która na nowo nauczy ją kochać. Używać serca, które powoli więdło, usychało... z tęsknoty, rozpaczy, łamało się na pół, a później znowu regenerowało, ale nie było już tak twarde jak kiedyś, teraz krucha porcelana tłukła się, pękała i traciła kolory. Ginęła, wtapiając się w żyły i płynąc wraz z krwią w szaleńczym rytmie...
-Skąd wiesz ? Może nigdy Cię nie kochałam ? Może w moich oczach byłeś tylko nic nie znaczącym kochankiem, który za zadanie miał poszerzać moje doświadczenia, rozciągać oko fantazji ? Skąd wiesz, że byłeś kimś ważnym ? - Boli, bardzo boli. Szczypie, piecze i nakreśla na jego sercu poziome linie, z których regularnie sączy się płyn, wiara wypływa. Wnętrze za moment zostanie puste, a ścianki zwężą się, zabijając organ uczuć, gasząc jego nadzieje. Tamuje krwotok chustką wspomnień.
-Ponieważ twoje oczy zdradzają każde kłamstwo. Podczas tych wszystkich wyznań, biła od nich szczerość. -Podnosi się z fotela, podchodzi do niej, powoli, obserwując jej ciało zaborczym wzrokiem, nie dając jej możliwości ucieczki, zamyka ją w ciasnej klitce swoich błękitnych oczu i otacza namiastką uczucia, której nie umie odrzucić, jego cząstki są zbyt drobne, by w stanie była je dostrzec. Może przyjmiesz resztę ?
Klęka tuż przed nią i delikatnie chwyta jej dłoń, chłonie jej chłód i oddaje swoje ciepło. Przekazuje miłość, wiadrami wlewając ją do jej serca, przywraca mu formę, leczy otwarte rany, tuszuje blizny.
Ona patrzy na niego, tak jak kiedyś. Blask, małej gwiazdki wypływa z cieśnin tęczówek. Raczy ich suchość, wilgotnym deszczem, owiewa ich czerń pigmentami bursztynu, nadając im kolor, dodając uroku, ucząc miłości...na nowo.
Ciepłe wargi, Włocha pieszczą wierzch jej dłoni, przymyka powieki. Drży delikatnie, spragniona smaku czułości, zapomina o zaporach.
Federico, nie widząc oznak sprzeciwu, obejmuje ją w talii i przyciąga do siebie, jej drobne ciało napiera na niego, zanurzają się, wspólnie w miękkich włóknach białego dywanu, opętani naglą falą namiętności, która pieści ciało, nie porywając go do ciemnych odmętów.
W słabym blasku zachodzącego słońca, mężczyzna pieści jej gładką szyję, całuje nieodkryte skrawki skóry tuż przy jej obojczyku. Ona, porażona przez ten prąd, oparzona gorącym płomykiem pragnienia, galopuje z wiatrem w kierunku oazy szczęścia.
Zatapia palce w jego gęstych, brązowych włosach i zaciska kolana na jego biodrach. Czeka, niecierpliwie na jego usta, które wypełnią jej wargi, aż po kąciki podrygując wspólnie w dzikim tańcu. Czuje jak, mężczyzna wędruje palcami w okolicach jej biustu i brzucha, odpinając, złote guziki białej koszuli. Zsuwa ją z ramion blondyny i odrzuca gdzieś w kąt. Jego ręce błądzą, po nagich kawałkach jej skóry, kreśląc poszczególne fragmenty, czerwonymi pręgami.
Ludmiła ma oczy zamknięte, jej miękkie usta to otwierają się, to zamykają od czasu do czasu zmieniając kapryśność pocałunku.
Sięga, drżącymi dłońmi do krańców jego czerwonej bluzki i ściąga mu ją przez głowę. Federico posuwa dłońmi po jej gładkim brzuchu, całując zaborczo jej malinowe usta, czuje unikatowy smak błyszczyku, który tulił jej wargi od zawsze. Przesuwa językiem po dolnej wardze kobiety, zlizując resztki przezroczystego płynu z jej ust. Wsuwa ręce pod jej plecy w poszukiwaniu zapięcia od czarnego, stanika z koronką na brzegach. Już o celu - odpina sprzączkę i patrzy na nią, zauroczony pięknem jej doskonałego ciała.
Ludmiła obejmuje go za szyję i przyciąga do siebie, by wspólnie mogli przeżywać fale dreszczy, okrzyki ekstazy i nawały przyjemności. Federico rozpina srebrny guzik jej dżinsowych rurek, cofa się trochę w tył i chwyta końce nogawek, ciągnie ku sobie, spodnie z łatwością zsuwają się z jej gładkich nóg. Mężczyzna zastaje w bezruchu, podziwiając jej półnagie ciało. Poi się faktem, że tym razem może smakować jej miłości w pełni, nie podziwia już tęczy z daleka, tylko zatapia palce w kolorowych strumieniach, barwiących palce. Już nie musiał dzielić się z jej miłością ze swoim bratem, mógł zagarnąć cały skarb dla siebie, cieszyć się nim w blasku słońca i krysztale księżyca, o świcie i o zmroku, w skwarze lata i chłodzie zimy, zawsze i wszędzie.
-Federico - szepce zaciskając dłoń na kawałku czerwonej bluzki Włocha, którą cały czas trzymała w lewej ręce. Mężczyzna sunie opuszkami od czubków palców u nóg, po łydkach, przez uda do jej piersi. Palcami lewej ręki haczy o koniec koronkowych majtek, powoli ściąga z niej ostatnią część garderoby. Kobieta, odchyla głowę do tyłu i wygina ciało w łuk, czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Włoch pospiesznie ściąga spodnie i bokserki.
Gorące fale zalewają ich ciała, unoszą je na powierzchni wody niosąc ku wyspie spełnienia.
A gorąca łza, wyznacza korytarz na policzku.
Leży w bezruchu u boku mężczyzny, ocierając się o niego swoim ciałem. Czuje jak ten dotyk, rani jej gładką skórę, jak ściera biały pył nietykalności. Powoli wkracza w morze, siarczystej winy, która wypala szczęście, zabija szansę i przyćmiewa nadzieję. Tajemniczy eliksir o prostym składzie wpływa do jej spierzchłych ust, płonie żywym ogniem, specjalnie zatrzymując się w krtani. Blondyna, nie była w stanie wyrażać głośnych protestów, jedyne co jej pozostało to ciche cierpienie, w zaciszu własnej duszy. Szlochy, krzyki, jęki nie wydobywały się poza obręb jej umysłu, a krwiste łzy, nie odważyły się na opuszczenie, ostro zarysowanych granic serca.
Diabeł, zamyka wszystkie drzwi. Pułapka na dusze...
-Wybacz, Leonie. - Słowa atakuje szczerość, topiąc ich znaczenie w Bożym źródle.
Kobieta powoli traci strzępki świadomości usypiana przez płynną kołysankę swojego stróża. Zasypia, szuka szczęścia. Nie musi, przecież jest tuż obok.
Namiętny szept, tuż przy jej uchu ; Kocham Cię
Delikatny szmer, naruszonej ciszy, drgającej na cienkich nitkach winnego milczenia, zagłusza jej odpowiedź ; Ja Ciebie też.
Ale on, wyczulony na szczerość, miłości, słyszy jej głos, który jest jak najcichszy i najpiękniejszy trzepot, motylich skrzydeł.
Pochyla się nad nią, kryjąc jej ciało, przyjemnie ciepłą falą dotyku.
Wystarczyło kilka sekund, by Ludmiła poczuła jak gorące wargi Włocha raczą słodyczą jej usta, jak toczą malinowe, pełne poduszeczki w pyłku rozkoszy, wiecznej czułości.
Blondynka, wbija paznokcie w gładką skórę na jego plecach, racząc twarde płytki, ciepłem krzepkiej krwi, strużką spływającą wzdłuż kręgosłupa.
-Federico, na pewno możemy ? - Sunie dłońmi od linii jego bark, po całych plecach aż do bioder.
-Kochanie, Leon od zawsze pragnął twojego szczęścia. Z pewnością nie ma nic przeciwko naszej miłości, tym bardziej, że trwa od dłuższego czasu. Więc, możemy... - Całuje jej usta, nos, policzki i powieki, pieści dłońmi skórę jej brzucha i zatapia palce w złocistych strumieniach, blond loków.
I tak, wspólnie zatapiają się w kolejnej fali rozkoszy... A on, spogląda na nich, z góry. Umierając po raz drugi, dźgnięty nożem zdrady. - Tęskniłem za tym - szepce, wdychając świeży zapach jej gładkich włosów. ; milczy z głową ułożoną na jego klatce piersiowej, słuchając jak jego serce łapie rytm, w jakim gra ich miłość.
Poczucie winy zakneblowało jej usta, faszerowało umysł, kaleczącymi myślami.
W głowie błagała, swojego anioła, by zdobył jakiś kompres, który ukoi ból, urojonego teraz grzechu. Ilekroć zamknęła oczy, widziała jak szatan spowija jej serce, czarną mgłą, niszcząc, ostatnią już zdrową, nienadpaloną część duszy. Bóg już jej nie przyjmie... - Ludmiła, wszystko w porządku ? - Blondynka, szuka w swojej głowie, odpowiednich słów.
-Czuję się winna, Federico. Czasami myślę, że gdyby nie nasz romans, to Leon wciąż by żył - mówi, wypluwając ze swoich ust, krople trucizny.
-Na prawdę, myślisz, że gdybyś się we mnie wtedy nie zakochała to Leon, nie zachorowałby na raka ? Ludmiła, jego śmierć nie ma nic wspólnego z nami. Ty nigdy, nie zdradziłaś Leona !
-Jak to ? Przecież, spałam z Tobą, to ewidentnie zdrada...
-Nie, bo ty się we mnie zakochałaś. Miłości nie można nazwać zdradą. - Milknie.
Tydzień później :
Jej ciało, bezwładne, odziane w zwiewną, białą sukienkę do kolan, spoczywa, leniwie oddając się kolejnym pieszczotom ze strony, Włocha.
Kilka, nieskazitelnych płatków, samotnej stokrotki błądzi rozpaczliwie, plącząc się w jasnych kosmykach, a ostre kłosy trawy wbijają się w wilgotną skórę na karku.
Mężczyzna, splata ich palce w silnym uścisku i z impetem wpija się w jej słodkie wargi, spijając resztkę soku z malin, który osadził się w kącikach ust. Wsuwa rękę w rozcięcie na plecach i sunie dłonią ku dołowi aż do obrzeża koronkowej bielizny. Ludmiła, wyrwana z amoku, oblana lodowatą wodą, wzrusza się, gwałtownie.
-Nie tutaj. - Odpycha go od siebie ; stanowczo, chroniąc intymności chwili.
Federico, delikatnie przesuwa palcem po skórze, tuż nad kością policzkową, blondyny, zwiedzając najgłębsze obszary jej bursztynowych tęczówek.
-Dobrze. - Przytakuje, muskając ustami opuszki palców, prawej filigranowej dłoni, ukochanej.
Uśmiecha się, promiennie, przyćmiewając słońce.
-Kocham Cię, Federico. - Ujmuje jego twarz w dłonie i mocno całuje, Włocha.
Uwięzieni, w srebrnej tarczy zegara, przeskakują przez sunące wskazówki, chwytając każdą, najmarniejszą sekundę, która wydłuży moment rozkoszy, rozpatrzy nowe czynności, zatrzaśnie drzwi i uwięzi ich w sidłach, szaleńczej miłości, dzikiej namiętności.
-A ja kocham Ciebie, kotku. - Zyskał kilka dodatkowych sekund, zapominając o tym, że wir życia nie ustał, że czas wciąż płynie i to tylko dla nich wszechświat, odnalazł w swoim wnętrzu odrobinę litości i pozwolił na limitowane szczęście. Cały czas liczył minuty. A oni, nieświadomi, brudnych gier, jakie los toczył przeciw nim, korzystali z tego dobra, brodząc w nim po pas. Tańczyli balet na płaskich stopach ani razu nie stając na puentach, zmieniali oczywiste zasady, głuchli na obowiązkowe nakazy.
-Ciekawe jak tam jest. - Zadziera głowę do góry, wbijając spojrzenie w biały puch, sunącej po błękitnym, nienaruszonym bezkresie chmury.
-Skąd, pewność, że tam w ogóle coś jest ? - Po raz kolejny rozmywa marzenia ; cholerny realista.
-Bo powinno - mówi. - Dusze zasługują na kawałek świata, w którym dalej będą nieodłączną cząstką czegoś. -Kpi, bezgłośnie z jej dziecinnego wytłumaczenia.
-Ludmiła, nasza wiara każe nam wierzyć w niebo, anioły, Boga i to, że Jezus zbawił świat, umierając na krzyżu. Ale tak na prawdę jest to tylko przypuszczenie, nikt nigdy nie powie nam co jest, gdy serce zabije po raz ostatni. Może po śmierci nasze dusze do końca istnienia będą zmagać się z największymi obawami, albo zostaną tu na Ziemi, pośród ludzi...
-Lub pójdą do nieba. - Zacięcie walczy o miejsce dla jej stwierdzenia.
Mężczyzna prycha - zirytowany, zatrzymuje słowa w połowie drogi do jej uszu. - Ponad chmurami jest niebo !
-Nie, niebo jest tam, gdzie jesteś ty. Teraz, jestem w niebie. - Wlewa słowa do księgi prawdy. Oczyszcza zanieczyszczoną toń oceanu.
Dwa miesiące później :
-Kocham Cię.
-Przestań, Federico, błagam...
-Teraz przekonam się co jest ponad chmurami.
-Ja już nie chce wiedzieć, nie za taką cenę...
Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii - odszedł. Los ją zniszczył, skruszył jej serce, spalił nadzieję.
Świat zniknął, życie wyrzuciło ją z obiegu.
-Nie ! Nie wolno Ci ! Federico, nie możesz. Nie ty ! - Krzyczy, jęczy, płacze, chwyta go za ramiona i mocno potrząsa. -Róbcie coś ! - Lekarze stoją ze spuszczonymi głowami, zanurzając ją w strumieniu, płytkiego bólu i skruchy. Jedyne co czuli to fałszywe, urojone cierpienie...
-Czas zgonu, 18.42.
-Zróbcie coś ! - Uderza pięściami w metalowe ramy łóżka. Ten ból, jest po prostu zbyt prawdziwy, by w stanie była go znieść. To już nie był uszkodzony nerw, a ten dźwięk w tle to nie uderzenie, to martwe serce i tłuczona miłość.
-Proszę Pani, uprzedzałem Panią, że już za późno, gdyby Pani partner stawił się wcześniej to szczepionka dałaby skutki, ale... Proszę się uspokoić ! - Pielęgniarki chwytają ją za ramiona i odciągają od ciała.
Los zwycięża...znowu.
Zamknięta w dwóch światach, dusza w ciele, a ciało w życiu.
-Tęsknie. - Głucha cisza.
-Cierpię. - Tykanie zegara.
-Kocham Cię. - Chrzęst łamanego serca. Życie nie ma sensu, rodzimy się, cierpimy, umieramy. Zamknięty krąg o jednym torze, jednym kierunku, z wieloma przeszkodami.
SEN ukojeniem... Nie ma jej, zniknęła, los szuka nowej ofiary... może to będziesz właśnie ty ?
Głęboki oddech, delikatny ruch dłońmi - powieki ani drgną. Boi się, że kiedy wpuści pod powieki widok świata, nie ujrzy jego...Przekonania bolą bardziej niż fakty...
Ciepły dotyk na ramieniu ; stęskniony, ale niechciany. Otwiera oczy - przerażona.
-Kochanie... - To on, stoi tam - pod ścianą, skąpany w słabym świetle księżyca.
-Federico, wróć do mnie - błaga, zapalając w szczątkach swojego serca, mały płomyk nadziei.
-Wiesz, że nie mogę. Moja dusza nie potrafiła dłużej grzać mojego ciała. - Ogień gaśnie, woda zamarza, szczęście obumiera.
-Powiedz mi przynajmniej jak tam jest, w niebie ...
-Niebo jest materialne. Rajem dla dusz jest miejsce, które sobie wybiorą, ja wybrałem twoje serce. Tam teraz jestem, koję twój ból wrzącą miłością, Leon mi pomaga. Mamy podobne toki myślenia, on też wybrał Ciebie.
-To takie absurdalne, ale wierzę Ci, Federico. Kocham Cię.
-A ja kocham Ciebie, pamiętaj, ja cały czas tutaj jestem...do zobaczenia...
Jego sylwetka, ostro zarysowana w blasku księżyca, rozmywa się, wtapia w powietrze, którym oddycha.
Jej serce zyskało drugiego władcę, miłość zaowocowała...
-Będziesz tatą, Federico.
Koniec !!!
Dobrnęliście do końca ? Mam nadzieję, że tak.
Wiem, wiem to jest okropne, tragiczne, beznadziejne, bezsensowne. Z mojej strony spodziewajcie się takich okropieństw.
Dobra, dobra dość o moim niezadowoleniu z powyższej pracy.
Jestem Madzia, Madzik, Magdalena...tylko nie Magda, nie cierpię tego :)
Mam 14 lat i nie mam za grosz talentu, ale kocham pisać niezależnie od tego czy mi to wychodzi czy nie.
Meine gg. 51464855
Meine poczta madziacomello@wp.pl
Kochani, muszę uwzględnić, że prace poprzedzające moją, czyli publikacje Alexandry i Weroniki są urzekające. Prawda ?
No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić was na pracę Oli, która pojawi się bodajże 5 września.
Kocham was wszystkich <333